
Na przykrytym świątecznym obrusem stole (pingpongowym ale zawsze :) zjawił się pełen wybór smakowitych potraw, a wokół uwijał się zaaferowany tłumek poprawiający sztućce, układający pierniczki i krojący ciasta. Wreszcie nadciągnęli ostatni spóźnialscy oraz ksiądz Leszek, który wypowiedział słowa pochwały i zachęty do dalszego rozwijania wspólnoty i pobłogosławił naszą wieczerzę, po czym nadszedł czas łamania się opłatkiem. We wszystkich kątach sali rozbrzmiały urywki zdań: -żeby nikt nie wymawiał przy tobie słowa "matura"... -przyjaciół, takich i do gadania i do milczenia... -posłusznej żony i dziesięciorga dzieci...
Wreszcie nadszedł oczekiwany przez wszystkich w głębi serca moment, kiedy można było zatopić zęby w przygotowanych potrawach. Brak barszczyku z uszkami rekompensowały dwie imponujące sałatki i "lornetki" z ciasta francuskiego nadzianego oliwkami... Rozmów, które trwały przez resztę wieczoru nie przytoczę, by uniknąć oskarżenia o plagiat (a następnym razem rozdam wam jakieś deklaracje "zezwalam na publikowanie i rozpowszechnianie...")
ps No i pozdrawiamy serdecznie gości, co prawda nie niespodziewanych, ale i tak było nam bardzo miło was zobaczyć, uściskać i nakarmić;)
no takie pyszności że nawet Bartosz wpadł;D
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że postulat wprowadzenia posiłkówk w grafik spotkań i sugestia, że mogłoby przyczynić się to do zwiększenia frekwencji nie pojawia się pierwszy raz...;)
OdpowiedzUsuń