Z naszej perspektywy akcja się udała, choć i nam groziło odpadnięcie łapek, kiedy w Wielką Sobotę zawijaliśmy w kolorową krepinę 400 doniczek z rzeżuchą i żytkiem (A może owsem? W każdym razie było zielone i wyglądało jak trawa...). Z salki oazowej już od świtu rozlegał sie śpiew pieśni pasyjnych (Wojtek), a na niebieskich krzesłach stały rzędy pudełek z roślinkami. Krepina pofarbowała nam ręce na wszystkie dostępne w papierniczym odcienie zieleni i żółci, a Szymon umilał pracę, opowiadając, jak reagowali aptekarze na prośbę o wyselekcjonowane gumki recepturki: w kolorach zielonym i żółtym. Przemek dzielił czas między pakowanie a prowadzoną przez Janka w sali obok zbiórkę ministrancką.
Po tygodniu uprawiania zieleniny w domach, wdychania jej oparów, prób zmniejszania lub zwiększania tempa jej wzrostu i poświęconym rzeżusze poranku, chyba każdego z nas nawiedziła pełna zwątpienia myśl, czy ktokolwiek zechce dobrowolnie zabrać do domu obrzydłe zielsko?
Ale parafianie okazali się skłonni do współpracy. Niewykluczone, że przyczyniło się do tego chytre handlowe podejście: obecność króliczków na koszyczkach na "co łaska" i informacyjnych kartkach oraz strategicznie rozmieszczone stoliki: przy wejściu do auli i wyjściu na zewnątrz. A może po prostu lubią rzeżuchę?
myślę, że jednak zrobili to z litości... :P
OdpowiedzUsuńwiesz... pewnie tak... w końcu to na mnie prawie cały czas się patrzyli :P (i na mojego brata)
OdpowiedzUsuń+10 do skromności... ^^
OdpowiedzUsuńA do tego smutny wzrok głodnego Wojtka, (który zapomniał z domu jedzenia)...^^
OdpowiedzUsuńJak mogłam pomyśleć, że to koszyczek z zającem spowodował hojność parafian...:D