2010-02-12

OMmmm...

Nadeszła NIEDZIELA rozpoczęta przez nas przyswojeniem (przynajmniej w założeniu) sporej ilości wiedzy już bladym świtem. Z powodu nieobecności miejscowego organisty zadbaliśmy o oprawę niedzielnej Mszy Świętej, dobrze więc, że to, czego nauczył nas Wojtek na szkole śpiewu, nie zdążyło jeszcze ulec zapomnieniu. Szkoda tylko, że Szymon nie zapanował nad chwilową tremą i odmówił gry na organach, mimo że poprzedniego wieczoru wytrwale ćwiczył.

Po południu ci sami mieszkańcy okolicznych domów, którzy w sobotę przypatrywali się z dystansem jak Justyna z Dominiką zażarcie dyskutują nad wyborem modelu plastikowego kucyka, mieli okazję oglądać nas na spacerze. Postaraliśmy się wykorzystać wszystkie radosne możliwości, jakie niesie dzieciom zima. Przy wtórze nieustającej czkawki Karoliny G. ulepiliśmy bałwana, porzucaliśmy się śnieżkami, a także uwaliliśmy się wszyscy na siebie (chłopcy) lub kibicowaliśmy temu z bezpiecznej odległości (dziewczyny). Jak się okazuje męska częśc naszej wspólnoty działa na zasadzie domina-wystarczy przewrócić jeden element, a pozostałe też tracą równowagę...

Wreszcie nadszedł czas, by wrócić do domu na barszczyk. Hasło do odwrotu dali Gospodarczy z Adrianem ruszając raźnym truchcikiem, a cała reszta podążyła za nimi spokojnie i z godnością. Po obiedzie w stołówce rozległy się dźwięki piosenek disco-polo granych lirycznie na pianinie przez Odpowiedzialnego. Za sprzątanie zabraliśmy się z pewnymi oporami i niech nasz brak entuzjazmu świadczy o tym, jak bardzo podobało nam się na omie...

A zdjęcia tutaj: http://picasaweb.google.com/monika.baczkowska/OMLuty2010?authkey=Gv1sRgCL2szO7ujtvZ_gE&feat=directlink

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz